czwartek, 27 lutego 2014

Count bodies like sheep...


Muzyka: klik

Usłyszałam jak samochód wjeżdża na nasz podjazd. Miałam cichą nadzieję, że chłopcy wrócili wcześniej. Wyjrzałam przez okno.
- O kurwa. - powiedziałam cicho. Czarne Audi A6 podjechało pod dom. Chwilę potem z auta wysiadł Adam. Serce mi stanęło. Łapiąc komórkę, która leżała na kanapie, pobiegłam na górę zamykając się w pustym pokoju gościnnym. Wlazłam pod łóżko i szybko wykręciłam numer Finnicka.
*- Finn - szepnęłam łamiącym się głosem.
- Co się stało?
- Są tu, przyjechali przed chwilą.
- GA? O Boże... gdzie Harry i reszta?
- Jestem sama w domu, broń została w pokoju obok. Finn, co ja mam zrobić?
- Postaramy się być za jakieś 15 minut, postaraj się bronić, uciekać i spowalniać ich jak najdłużej. - powiedział Finnick, a ja usłyszałam jak drzwi domu powoli otworzyły się.
- Weszli do domu. - zapłakałam cicho. - Już po mnie.
- Nie bój się El, pamiętaj jesteś silna, dasz sobie radę. Będziemy za kilka minut.
- Finn, jeśli już nigdy więcej się nie zobaczymy, to wiedz, że dziękuję ci za wszystko.
- El, nie żegnaj się ze mną. Widzimy się za chwilę. Dokopiemy tym popierdoleńcom.
- Żegnaj Finn.
- Do zobaczenia Eli.*
Włożyłam telefon do kieszeni i w ciszy czekałam na wyrok. Znajdą mnie, czy może sobie odpuszczą, może zaraz WR wkroczą do akcji i uratują mnie. Nienawidzę czekania. Znajdą mnie prędzej czy później kurwa! Wyszłam spod łóżka i otworzyłam drzwi. Na końcu korytarza stał Adam i jacyś dwaj faceci.
- Witaj Elizabeth. - uśmiechnął się arogancko.
- Wypierdalaj stąd! - podniosłam głos.
- Oj Eli, Eli, Eli. Mała, głupiutka, naiwna Eli. Jesteś bezbronna. Nikt ci nie pomoże. Już jesteś moja.
- Po moim trupie.
- Da się załatwić. - usłyszałam w odpowiedzi. W tym momencie Adam ruszył w moją stronę. Zaczęła się walka. Ten świr atakował, ale unikałam jego ciosów. Gdyby nie miał pomocy, poradziłabym sobie z nim. Ale niestety ja jedna przeciwko trzem facetom nie dałam rady. Obezwładnili mnie i wynieśli z domu. Chciałam krzyczeć, ale zakryli mi usta, a do tego nie było ani żywej duszy na ulicy. No w sumie jest sobota, przed 9:00. Nie dziwię się, że ludzie siedzą w domach. Zostałam wrzucona na tylne siedzenie czarnego samochodu. Dziwiłam się, że nie wsadzili mnie do bagażnika czy coś. Siedziałam pomiędzy dwoma mięśniakami, a Adam prowadził. Byłam w tak beznadziejnym położeniu, że się poddałam. Nie walczyłam dłużej. Udało mu się. Zaplanował wszystko idealnie. Musiałby się stać jakiś cud, żebym się stąd wydostała. Jechaliśmy jakieś pół godziny. Adam zatrzymał samochód pod jakimś starym, opuszczonym budynkiem. Świr nacisnął klakson i na ten sygnał zaczęli wybiegać mężczyźni. O kurwa, ile ich tu jest! Zostałam wywleczona z samochodu i jeden z facetów zaczął mnie prowadzić w stronę budynku.
Kryjówka GA
- Ale ma dupę!
- Tylko pieprzyć, nic więcej. - słyszałam komentarze z ust tych dziwaków. Niedobrze mi się zrobiło. Mężczyzna, który mnie prowadził wręcz wrzucił mnie do ciemnego, pustego, małego pomieszczenia. Tam przykuł moje ręce łańcuchami.
- Na razie jesteś zbyt dzika. Zdejmiemy ci to gdy trochę się uspokoisz. - powiedział do mnie. I po prostu wyszedł. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, było w nim tylko jedno malutkie okienko tuż przy suficie. Przyjrzałam się i zobaczyłam, że mogłabym się przecisnąć, ale jak na złość były w nim kraty. Westchnęłam cicho i zaczęłam myśleć. Szkoda, że nie pożegnałam się z bliskimi. Pewnie już żywa stąd nie wyjdę. Łzy sunęły po moich policzkach jednakże nie wydawałam z siebie żadnego dźwięku. Byłam zbyt oszołomiona całą sytuacją.

                                                          ***Oczami Finnicka***
                                                          ~~godzinę wcześniej~~

Gdy Elizabeth do mnie zadzwoniła, myślałem, że rozszarpię tego stukniętego debila. Jak najszybciej starałem się dojechać do domu. Gdy wreszcie dotarłem na miejsce, El już nie było. Wszedłem do jej domu w nadziei, że jednak ją zastanę, ale na samym wejściu przywitała mnie zimna cisza. Wybiegłem z domu i z piskiem opon ruszyłem w stronę hangaru, gdzie mieli wszyscy być. Jechałem ok. 10 minut. Wbiegłem do budynku.
- Chodźcie tu wszyscy! - wydarłem się. Byłem strasznie wkurwiony.
- Czego się drzesz? - zapytał Jake podchodząc do mnie razem z pozostałymi.
- Porwali Elizabeth.
- Co?! - krzyknął Mick.
- Jak to możliwe?! - zapytał Jake.
- Kurwa normalnie. Musimy ją odbić, bez względu na wszystko. Jak najszybciej. Ona nie może skończyć tak jak Paula.
- Nie skończy. Będziemy walczyć do końca i wygramy zobaczysz. - odezwał się David. Wyszedłem na zewnątrz. Usiadłem na ziemi i zacząłem rozmyślać. Strasznie przywiązałem się do tej cholernej wariatki. Wyciągnąłem komórkę i zadzwoniłem do Stylesa. Nie będzie zadowolony.

                                                       ***Oczami Harrego***

Wychodziliśmy z Modestu i już wracaliśmy do domu. Usiadłem za kółkiem szczęśliwy, że za chwilę przytulę moją ukochaną, usiądziemy sobie przy stole i zjemy śniadanie. W pewnym momencie zadzwonił mój telefon. Zjechałem na pobocze i wyszedłem z pojazdu. Gdy zobaczyłem, że dzwoni Finnick, miałem same najgorsze myśli. Odebrałem.
*- Finnick? Co się stało?
- Stary, nie wiem jak mam ci to powiedzieć.
- O Boże... mów!
- Elizabeth, oni... oni ją porwali.
- Co?! - zapytałem łamiącym się głosem. Łzy zaczęły napływać mi do oczu.
- Porwali ją, dosłownie z pół godziny temu. Przyjeżdżajcie do hangaru, zadzwonię po resztę.*
Powiedział i rozłączył się. Schowałem telefon do kieszeni i ukryłem twarz w dłoniach.
- Nie mogę w to uwierzyć. To nie prawda. - szeptałem do siebie. Poczułem, że ktoś dotknął mojego ramienia. Podniosłem głowę i zobaczyłem Zayna. - Kurwa! - wydarłem się na cały głos i upadłem na kolana. Łzy samoistnie kapały na ziemię. Usiadł obok mnie.
- Harry, co się stało?
- Ja pierdolę. - nie przestawałem płakać. - Porwali ją. Zayn, oni porwali Elizabeth! - krzyknąłem. Wszyscy wysiedli z samochodu i usiedli obok mnie i Zayna.
- Czy ja dobrze słyszałem? Boże to niemożliwe. - odezwał się Louis.
- A jednak Lou. A jednak. Musimy jak najszybciej jechać do hangaru. - Pospiesznie wsiedliśmy do auta i po 15 minutach byliśmy na miejscu. Wszyscy usiedliśmy w ''salonie'' (tak nazywaliśmy pokój gdzie była kanapa, fotele, kuchnia itd.) i zaczęła się dyskusja. Po kilku minutach zapadła cisza.
- Powiem jedno. - odezwałem się po chwili. - Bez względu na wszystko, zabiję skurwysyna. - wszyscy się ze mną zgodzili. Dyskutowaliśmy aż do wieczora. Niestety nic z tego nie wynikło. Byłem zbyt wkurwiony, pozostali z resztą też. Rozeszliśmy się do domów. Od razu położyłem się łóżka, które bez mojej kochanej El, było puste. Nie mogłem spać całą noc, a gdy przysnąłem nad ranem, obudził mnie cholerny telefon. Nie patrząc na wyświetlacz, odebrałem.
*- Witaj Styles.
- Adam! - rozbudziłem się gdy tylko usłyszałem jego wkurwiający głos.
- Brawo, jeśli chcesz, możesz zobaczyć się z Elizabeth. Za 10 minut połączę się z tobą przez skypa. Porozmawiasz sobie z nią. Nie chcę, żeby mi tu umarła z tęsknoty.
- Błagam, nie rób jej krzywdy. Zrobię co zechcesz.
- Ciekawa propozycja, odezwę się w tej sprawie. Czekaj na połączenie. A tak na marginesie, twoja dziewczyna jest zajebista w łóżku. Wiedziałeś o tym? - krew w moich żyłach zaczęła wrzeć.
- Nie zrobiłeś jej tego prawda?! Kurwa powiedz, że tego nie zrobiłeś! - wkurwiłem się i to strasznie.
- Nie denerwuj się Harry, czekaj na połączenie. - powtórzył i rozłączył się. *
Chwyciłem laptopa i czekałem. Minuty dłużyły się w nieskończoność. Wreszcie usłyszałem ten upragniony dźwięk nadchodzącego połączenia. Bez wahania odebrałem i zobaczyłem Elizabeth. Była przykuta do ściany jakimiś łańcuchami. Jej głowa opadała, więc nie widziałem jej twarzy. Wtedy zobaczyłem jak Adam uwalnia jej ręce, a potem wyszedł. Chyba.
- Elizabeth? - zapytałem cicho. Podniosła głowę i zaczęła płakać.
- Harry... - załkała. Uśmiechnąłem się przez łzy.
- Nie płacz kochanie. Wszystko będzie dobrze. - starałem się ją pocieszyć, ale prawdę mówiąc gówno to dało. Rozmawialiśmy przez następne pięć minut. Niestety przyszedł czas na pożegnanie.
- El, posłuchaj mnie. Wydostaniemy cię stamtąd. Nie masz się poddawać. Jeszcze wszystko się ułoży. Jasne?!
- Ciemne Harry, nie wydostaniecie mnie. To ty mnie posłuchaj. Dajcie sobie spokój, błagam. Nie narażajcie się. To nie ma sensu, i tak już po mnie. Ale i tak zawszę będę cię kochać. Pamiętaj.
- Eli, nie żegnaj się ze mną. Jeszcze się zobaczymy i wszystko będzie ok. Będę walczył do ostatniej kropli krwi, wszyscy będziemy walczyć. Rozumiesz?
- Żegnaj Harry, Kocham cię.
- Ja ciebie bardziej. - i tak zakończyła się nasza rozmowa. W głębi siebie błagałem Boga, żeby to nie była ostatnia.

                                                     ***Oczami Elizabeth***
Po skończonej rozmowie do pokoju wpadł Adam. Zabrał laptopa i wyniósł go. Wrócił po kilku minutach i podszedł do mnie. Uważnie śledziłam każdy jego ruch, a gdy kucnął naprzeciwko mnie, serce waliło mi jak oszalałe. Zaczął mnie dotykać, coraz wyżej i wyżej. Zerwałam się na równe nogi i zaczęłam się na niego drzeć. W efekcie zostałam kopnięta wielokrotnie w brzuch. Ale na moje nieszczęście świr się dopiero rozkręcał. Zaczął mnie wręcz katować. Bił mnie bez opamiętania, jakby nagle stracił nad sobą kontrolę. Zaczęłam powoli tracić przytomność. Wtedy Adam wyjął pistolet i strzelił w ścianę tuż nad moją głową.
- Nigdy więcej mi się nie sprzeciwiaj. - powiedział i wyszedł, a ja odpłynęłam.










------------------------------------------------------------------------
Cześć wam skarby ♥
Wybaczcie tą przerwę, ale niestety w szpitalu nie było wi-fi  ;c
Za to miałam laptopa i przez cały mój pobyt w tym okropnym miejscu zdążyłam napisać sporo następnych rozdziałów. Będzie się działo...
Więc tak, mam nadzieję, że rozdział się podobał i was nie zawiodłam.
Matko *o* 15 obserwatorów i ponad 8000 wyświetleń!
Kocham was skarby i dziękuję z góry za każdy komentarz i jeszcze raz proszę anonimowego komentatora, żeby zostawiał po sobie tylko jeden komentarz. 
Dzięki jeszcze raz i do następnego rozdziału ♥
5 komentarzy = następny rozdział
Kocham was
♥♥♥

sobota, 8 lutego 2014

The calm before the storm...

Muzyka: klik

Otworzyłam delikatnie oczy czując, że południowe słońce zaczyna porządnie świecić. Przekręciłam głowę i ujrzałam Harrego, który nadal smacznie spał. Jeszcze przez jakieś pół godziny próbowałam zasnąć, ale moje starania przerwał Lou, który wparował do pokoju.
- Zakochańce, śniadanie na stole! - krzyknął, na co ja rzuciłam w niego poduszką.
- Idź stąd Louis! - starałam się wyrzucić chłopaka, na co on zaśmiał się.
- O nie, tak łatwo nie będzie. - powiedział pod nosem. Już miałam mu się odszczekać, ale niespodziewanie Lou chwycił moją nogę i wyciągnął mnie z pokoju. Dosłownie. Ciągnął mnie za nogę przez cały korytarz aż do schodów. Przez całą drogę darłam się i szarpałam, ale to nic nie dawało. Gdy przyjaciel na rękach zniósł mnie do kuchni i posadził na krześle, myślałam, ze go zabiję.
- Jesteś idiotą Tomlinson! - krzyknęłam. - Przy następnej okazji się zemszczę, jasne?!
- OOO, Louis masz przejebane. - zaśmiał się Hazz schodzący na dół. Gdy wszedł do kuchni, podniósł mnie z krzesła, usiadł na moim miejscu, a mnie usadowił na swoich kolanach. Zjedliśmy w spokoju śniadanie, przepyszne z resztą, i razem z Harrym postanowiliśmy pozmywać naczynia. Zebraliśmy naczynia i zaczęliśmy mycie. W sumie to Hazz mył, a ja wycierałam i układałam w szafce. W pewnym momencie poczułam zimne kropelki wody na moim ciele.
- Harry, czy ty jesteś poważny? Ta woda jest lodowata! - zaśmiałam się. Chłopak znowu oblał mnie wodą, na co ja nie wytrzymałam. I tak zaczęła się ''wojna''. Byliśmy cali mokrzy, ale było przy tym mnóstwo śmiechu. Wtedy wszedł Liam do kuchni.
- Czy wyście powariowali? Co tu się w ogóle dzieje? Wy jesteście nienormalni. - Daddy zaczął się śmiać. Gdy się uspokoił wygonił nas z kuchni, zobowiązując się do posprzątania tego całego bałaganu. Razem z moim narzeczonym, jak to pięknie brzmi, jak już mówiłam razem pobiegliśmy na górę. Poszłam do swojego pokoju. Wzięłam szybki prysznic, ubrałam się w TO, poprawiłam włosy i przeczesałam rzęsy maskarą. Zeszłam do salonu i usiadłam na kanapie razem z Harrym, Zaynem i Liamem. Zaczęliśmy rozmawiać, ale przerwał nam dźwięk wiadomości. Wyciągnęłam telefon.
- Finnick napisał. Macie jakieś plany na dziś o 16:30?  - zapytałam.
- Nie, chyba nie, a co? - zapytał Zayn.
- Chyba zaczynamy treningi. - odpowiedziałam odpisując na sms. Siedzieliśmy chwilę w ciszy oglądając jakiś głupi teleturniej w telewizji, a potem dołączył do nas Niall. Jakieś 2 minuty później zbiegł Lou.
- Wychodzę, będę za 2 godziny. - oznajmił.
- A gdzie to się wybierasz Lou? - zapytałam zatrzymując przyjaciela.
- Ymm... do sklepu. - odpowiedział niepewnie.
- Nie ściemniaj mi tu, tylko gadaj jak na spowiedzi. Kim jest ta dziewczyna? - walnęłam prosto z mostu. Haha Lou rozgryzłam cię.
- Skąd wiesz, że chodzi o dziewczynę? - zapytał zdziwiony.
- Znam cię nie od dziś. - zaśmiałam się.
- No dobra, jadę się spotkać z... no z moją dziewczyną! Pasuje?! - powiedział zawstydzony Louis.
- Ooo, jak słodko. Lou ma dziewczynę. O matko! - krzyknęłam i przytuliłam przyjaciela. - Czemu mi nie powiedziałeś. Jaka ona jest? Jak ma na imię? Czemu jeszcze jej nie poznałam?! - zaczęłam zasypywać go pytaniami.
- Eli, ty nie musisz jej poznawać, bo ją znasz. - ze zdziwieniem spojrzałam na Louisa.
- Kto? - wydusiłam z siebie.
- Twoja siostra, Julie. - zakrztusiłam się własną śliną gdy usłyszałam te słowa.
- Serio?
- Tak, poznałem ją na tym grillu no i zaczęliśmy ze sobą pisać, spotykaliśmy się. A potem zostaliśmy parą. Tak jakoś wyszło. - zaczerwienił się przyjaciel.
- O mój boże! Jakie to słodkie, nawet nie wiesz jak się cieszę! - krzyczałam z podekscytowaniem. Louis już miał wychodzić, ale zatrzymał go telefon. Gdy skończył rozmawiać przyszedł do salonu.
- Słuchajcie, no bo Jul z Jen, Joshem i Lucy wyjeżdżają dziś, więc przyjadą na chwilę się pożegnać. - oznajmił.
- Na ile wyjeżdżają? - zapytałam.
- Na jakieś 3 miesiące. - usłyszałam w odpowiedzi.
- To dość długo. - stwierdziłam.
- Josh wyjeżdża w delegację, a dziewczyny postanowiły z nim jechać. Jadą do Hiszpanii.
- No to kurde będą mieli wakacje. - zaśmiałam się. Po dziesięciu minutach przyjechali. Co prawda weszli do środka, ale nawet nie usiedli, bo spieszyli się na lotnisko. Przytuliłam Jul i szepnęłam jej do ucha ciche: ''Gratulacje''. Siostra spojrzała się na mnie zdziwiona, ale potem uśmiechnęła się dość speszona. Następnie przytuliłam Jen i zobaczyłam małą Lucy, moją siostrzenicę. Jest przecudowna. Potem podeszłam do mężczyzny, na oko 23 lata z ciemnymi włosami. Jak mniemam to Josh.
- Więc to ty jesteś tą słynną Elizabeth? Strasznie miło mi cię poznać. Wiele o tobie słyszałem. Jestem Josh.
- Miło mi cię poznać Josh. - odpowiedziałam krótko i przytuliłam mojego szwagra. Wydaje się strasznie miły. Szkoda, że nie mogę go teraz lepiej poznać. Zapewne jest bardzo interesującą osobą. Wszyscy się żegnali i ściskali. Jak ja nienawidzę pożegnań. Mam wtedy wrażenie, że nigdy więcej tej osoby nie zobaczę. W końcu nadszedł ten czas, gdy musieli pojechać. Gdy ich samochód zniknął mi z oczu postanowiłam zadzwonić do przyjaciół. Skontaktowałam się z każdą osobą, która weźmie udział w treningach. Na szczęście wszyscy się zgodzili. Ustaliliśmy, że spotkamy się na miejscu, pod samym hangarem. Mijały minuty, a ja nie miałam co robić. Poszłam do siebie do pokoju, chwyciłam za laptopa i zaczęłam grzebać w internecie. Znalazłam artykuł: ''Elizabeth, co ty wyrabiasz?!''. Czytając nagłówek poczułam dziwne uczucie w żołądku. Zaczęłam czytać i nie mogłam w to uwierzyć. Pisali straszne bzdury, oprócz tego, że ja i Harry jesteśmy razem. To akurat prawda, ale wszystko inne było zmyślone. Z tego co przeczytałam wynikało, że jestem puszczalska i pieprzę się z każdym dla kasy i innych zysków. Wybaczcie słownictwo. Czytając komentarze miałam łzy w oczach: '' [...] a to dziwka!!!'' ; ''Niech się odwali od 1D!'' ; ''Chyba zabiję tą sukę [...] jak może się tak puszczać, pewnie wykorzystuje Hazzusia i Lou. Zajebię ją!''. Łzy sunęły po moich policzkach. Byłam gotowa na negatywne komentarze, ale chociaż uzasadnione, a nie po jakimś zmyślonym artykule na plotkarskiej stronie internetowej. Weszłam na Twittera, a tam nie było lepiej. W sumie większość wpisów to były hejty i wyzwiska. Płakałam coraz bardziej. Było kilka osób, które mnie broniły, ale hejterów było więcej. Zalewając się łzami, siedziałam na podłodze i patrzyłam na to wszystko. Jak na złość Harry musiał przyjść.
- El, bo wiesz... - urwał i spojrzał na mnie. Szybko wytarłam łzy i uśmiechnęłam się. - Co się stało? Czemu płaczesz? - podszedł szybko i usiadł obok mnie.
- Przecież nie płaczę, o co ci chodzi? - starałam się powiedzieć to jak najweselej, jednak w efekcie kolejne łzy cisnęły się na zewnątrz.
- Mów, co się stało. - powiedział Styles wpatrując się we mnie badawczo.
- Na prawdę nic, widzisz, że przecież jestem szczęśliwa, wesoła i w ogóle. - na darmo próbowałam mu wmówić te bzdety, bo łzy już kapały z moich oczu. Hazz spojrzał na laptopa, a potem na mnie. Szybko zamknęłam urządzenie, ale Harry był szybszy. Chwycił go i siadając na łóżku zaczął czytać. Zobaczyłam, że jego mięśnie się spięły. Odłożył komputer na łóżko i podszedł do mnie. Usiadł opierając się o ścianę i łapiąc mnie delikatnie, przeniósł mnie na swoje kolana. Usiadłam na nim okrakiem i wtuliłam się w jego ciało. Otulił mnie swoimi ramionami i pocałował mnie w czoło.
- Nie przejmuj się tym. To nic nie znaczy. Cii, już w porządku. - szeptał cicho głaszcząc mnie po głowie. Jego koszulka była coraz bardziej mokra od moich słonych łez. Siedzieliśmy tak jakiś czas w ciszy, która mi odpowiadała. Gdy trochę już się uspokoiłam, podniosłam głowę i spojrzałam w oczy mojego ukochanego.
- Kocham cię. - szepnęłam cicho.
- Ja ciebie też kochanie. - odpowiedział Harry.
- Wyobrażasz sobie, że jakieś pół roku temu nie mogliśmy na siebie patrzeć? A teraz nie wyobrażam sobie życia bez ciebie. - uśmiechnęłam się.
- Gdybyśmy wtedy nie poszli na ten spacer i gdybym nie zobaczył Pameli z tym mięśniakiem to nie wiem jakby się to wszystko potoczyło. Ale dziękuję Bogu, że mam ciebie. - powiedział Styles, a ja w odpowiedzi złączyłam nasze usta w słodkim pocałunku. Siedzieliśmy w pokoju rozmawiając, aż do 15:45, gdy przyszedł Zayn z informacją, że musimy jechać. O 16:00 wyruszyliśmy.
- Daleko jeszcze? - marudził Nialler. - Jestem głodny!
- Dopiero wyjechaliśmy, siedź cicho Niall. - odparł mu zdenerwowany Zayn. Droga minęła nam w strasznej ciszy. Po 20 minutach byliśmy na miejscu. Zaparkowaliśmy samochód na wcześniej ustalonym miejscu i wysiedliśmy. Budynek z zewnątrz nie wyglądał zachęcająco, ale gdy weszliśmy do środka, szczęki nam opadły. Zaraz na wejściu znajduje się wielka sala treningowa z najróżniejszym sprzętem, nawet zauważyłam ring. Po prawej stronie znajdowały się drzwi, które w tym momencie były otwarte. W środku zauważyłam wielką czerwoną kanapę, kuchnię, oraz drzwi, które jak zdążyłam się domyślić po obrazku, prowadziły do łazienki. Gdy przekroczyliśmy próg hangaru, przywitał nas roześmiany Finnick.
- Witajcie w naszej norze. - zaśmiał się. - Są już wszyscy? - zapytał, a ja rozejrzałam się.
- Tak, to wszyscy. - potwierdziłam.
- To świetnie. WR! Zaczynamy! - krzyknął. Wszyscy usiedliśmy w jednym miejscu, a Finn zaczął mówić.
- Więc tak, witam was w naszej małej kryjówce. Tutaj spędzicie wiele godzin, a dokładnie 5 godzin dziennie, codziennie, przez miesiąc. Treningi zaczynamy o 6:00 rano, kończymy o 11:00. Spotykamy się tutaj. Zaraz podzielimy was na 5 grup po 2 osoby. Jest pięć osób, które będą was uczyć. Macie tylko 6 dni zajęć z jednym nauczycielem. Potem macie z następnym. Więc tak. To jest Geogre. - wskazał na mężczyznę, którego nie znałam. - On w sumie nie jest nauczycielem, ale będzie stał na straży i gdyby któremuś z was cokolwiek się stało, to on był do niedawna sanitariuszem, więc może pomóc. Dave, on będzie uczył was samoobrony. Jego brat Oz nauczy was trochę teorii, gdzie uciekać, jak się chować itd. Mick będzie trenował waszą wytrzymałość, żebyście po 100 metrach biegu, nie padli na twarz. Jake nauczy was walki wręcz, oraz jak walczyć przedmiotami codziennego użytku. No a ja, Finnick, nauczę was posługiwać się bronią, głównie palną. To chyba wszystko. Zaczynajmy. Elizabeth będzie w grupie z Emilie, Aurelia z Danielle, Perrie z Louisem, Liam z Zaynem, a Harry z Niallem. Od jutra, od szóstej zaczynamy nasze 30 dni treningu. Chce ktoś coś powiedzieć? - zapytał Finn. Nikt się nie odezwał więc zakończył to spotkanie. - W takim razie, do zobaczenia jutro. - pożegnaliśmy się i wróciliśmy do domów. Ale następnego dnia znowu się widzieliśmy, i następnego, i następnego. Widywaliśmy się przez następne 30 dni. Trening był strasznie męczący, ale opłacało się. W dzień gdy zakończył się trening, dostaliśmy własną broń, którą mieliśmy ze sobą nosić, zawsze i wszędzie. Byliśmy przygotowani na wszystko. Przynajmniej tak nam się wydawało. Minął chyba już tydzień od zakończenia naszej pracy. Wstałam wczesnym rankiem i ze zdziwieniem stwierdziłam, że Harrego nie ma obok. Zeszłam na dół. Cały dom był pusty. W kuchni leżała karteczka z informacją, że chłopcy zostali pilnie wezwani do Modest i że wrócą ok. 12. Spojrzałam na zegarek, była 8:43. Szlag, co ja będę robiła. Usiadłam na kanapie w salonie i włączyłam telewizor. Chwilę potem usłyszałam jak samochód wjeżdża na nasz podjazd. Miałam cichą nadzieję, że chłopcy wrócili wcześniej. Wyjrzałam przez okno.
- O kurwa. - powiedziałam cicho.



                             ----------Nowi bohaterowie!------------



                               
Josh Hutcherson, 25 lat. Mąż Jennifer, ojciec Lucy. Od urodzenia mieszka w Londynie, często wyjeżdża za granice w celach służbowych. Więcej dowiecie się w następnych rozdziałach.


                 

                             
Lucy Hutcherson, 2 lata. Córka Jennifer i Josha Hutcherson.


-----------------------------------------------------------------------
Witam was moje skarby. Po kolejnej przerwie... ;c
Przepraszam was za to, że tak rzadko dodaję rozdziały. Nie zawsze wszystko idzie po naszej myśli, mam nadzieję, że mnie rozumiecie.
Mam nadzieję, że rozdział się spodobał :)
Dziękuję za każdy komentarz.
5 komentarzy = następny rozdział

Kocham was skarby ♥